Z Andreasem nie widziałam się długie, mordercze dwa tygodnie. Widziałam go jedynie w telewizji. Przyznaję się, że bardziej czekałam w weekend na jego skok niż na Kamila czy Maćka. Z wypiekami na twarzy zaciskałam za niego kciuki, aby oddał jak najdłuższy i najładniejszy stylistycznie skok. Pogodziłam się już chyba z tym, że właśnie przechodzę przez swoją pierwszą, prawdziwą miłość... Dobrze, ujmijmy że było to zakochanie a nie miłość. Nie sądziłam, że tak szybko można się do kogoś przywiązać w tym stopniu i że wtedy myśli się o tej osobie tak często, że nie znajdujesz chwili kiedy jego twarz nie tkwi przed twoimi oczami.
Ekhem... Nie wyjaśniłam wam chyba, dlaczego nie widziałam się z nim tak długo - mama doszławszy do wniosku, że przecież mam szkołę i nie będę tak się rozleniwiała na całym świecie, sprowadziła mnie na ziemię ze snucia planów o fotografowaniu wszelakich skoczni i skoczków i kazała zostać w domu na Kuusamo. A moje weekendowe wypady do pokoju Maćka? A rozmowy z Wellim przez taras (mam świadomość, że w Kuusamo nie trafilibyśmy już na nasze tarasy naprzeciwko siebie, ale cii)? Zamiast tego, cały tydzień spędziłam na nauce. Druga klasa liceum zobowiązuje, mówi tata. W dodatku od początku liceum zaczęłam uczęszczać na profesjonalne zajęcia z fotografowania i w dodatku miałam treningi w klubie pływackim pod okiem trenera. Zbliżały się Mistrzostwa Polski... Znaczy, miały się odbyć dopiero w czerwcu, ale tak się przejęłam, że postanowiłam się spiąć i zacząć się przygotowywać do Mitrzostw. W tym wszystkim nie znalazłam nawet czasu, aby spytać się Kamila jak było w Kuusamo. Jak atmosfera i tak dalej. Nie zauważyłam nawet, że wrócił do domu. Smutne.
- Amelia, ja naprawdę cię kocham, siostrzyczko, ale jeśli dalej będziesz grzebała w mojej walizce i będziesz się bawiła moim telefonem, to pożałujesz... - wyrzucił Kamil, wpadając do mojego pokoju i wlepiając wzrok w jego Sony Ericsson'a, który trzymałam w rękach. Uporczywie przeszukiwałam jego kontakty. Nie, nie byłam stalkerem! O co wy mnie osądzacie? A hmpf.
- Kamil, błagam cię - pokazałam mu ekran jego telefonu. Serce mi trzepotało tak mocno, że prawie że wypadło mi z piersi. - Zadzwoń do Richiego i poproś go o numer do Andiego, proszę, ja muszę do niego zadzwonić, no błagam no...
- Czekaj czekaj, co, do kogo i po jakiego grzyba? - usiadł koło mnie na łóżku i wyjął mi telefon z ręki. Zaczął coś przeglądać na swojej komórce.
- Ano... Bo... Bo ja... - poczułam rumieniec na moich policzkach. Schowałam twarz w poduszkę. - Bo muszę się z nim skontaktować, tak...
- Z Freitagiem?
Irytacja zaczęła we mnie buzować. Czy on mnie w ogóle słucha? No dzięki, Kamil, pomagasz mi i to bardzo.
- Z Wellingerem, kurna! - przeklęłam głośno histerycznym tonem, do czego nie miałam zwykle tendencji, ale wtedy działałam pod takim impulsem, że nie wiedziałam czy naprawdę poprosić Kamila o ten numer do Andiego czy nie. W końcu mogłam albo wyjść na idiotkę, albo zdobyć numer kogoś, na kim mi cholernie zależy. Ale problemy, łał.
Król Milkolandi Kamil Wiktorr Pierwszy spojrzał na mnie z politowaniem. Popchnął mnie łokciem, po czym uniósł kąciki ust do góry.
- Amelka się zakochała... - zachichotał. Klepnęłam go w ramię, po czym upadłam na plecy. Wypuściłam całe powietrze z płuc, po czym wlepiłam tępo wzrok w sufit.
- No... Chyba... - wydukałam.
Kamil położył się obok mnie, po czym połaskotał mnie po brzuchu i żebrach. Właśnie za to uwielbiałam tego idiotę, mojego najukochańszego brata. Za to, że mógł mnie rozśmieszyć i poprawić mi humor zawsze i wszędzie.
- Nie będziesz musiała prosić nikogo o jego numer - powiedział z uśmiechem, siadając na łóżku. - Bo sama tam pojedziesz. Ja co prawda nie jadę, ale namówię Ewkę i rodziców. Dobra?
Uniosłam mimowolnie kąciki ust do góry, po czym uśmiechnęłam się szerzej.
- Dzięki, Kamil.
- Nie ma za co - odparł tylko, wstając z materaca. Omiótł wzrokiem swój pokój, jak zwykle uporządkowany, bo w końcu znajdowały się tutaj resztki jego rzeczy, których nie chciało mu się brać do jego domu z Ewą. - A teraz zabieram moją młodszą siostrzyczkę na ciasto wiśniowe. Pasuje?
- Przecież mam korepetycje z chemii...
- Trudno, idziemy na ciacho - pociągnął mnie za rękę, po czym pościgaliśmy się po schodach, kto szybciej zbiegnie na dół.
Tak, byliśmy zgranym rodzeństwem. Ja, Amelia Justyna i on, Kamil Witkorr Stoch.
~*~
W Sochi byliśmy w piątek o pierwszej nad ranem. Było ciemno, zimno i wietrznie, a ja byłam niewyspana (nigdy przenigdy nie siedzę w samolocie obok któregoś z norwegów, a zwłaszcza obok Toma. Zabijcie mnie, jeśli znowu to zrobię!) i rozdrażniona. Na wariackich papierach pakowałam się, jeszcze musiałam zadzwonić do pani Julii, że korki nie pasują mi dzisiaj i wszystko było tak nieuporządkowane, że nic nie ogarnęłam.
Wygramoliłam się z samolotu praktycznie nieprzytomna. Maciej śmiał się, że wyglądam jak pijaczyna, ale mało mnie to wtedy śmieszyło. Najchętniej zasnęłabym wtedy na terminalu. Odebraliśmy bagaże, po czym wsiedliśmy do autokaru, który miał zawieźć nas pod hotel. Kiedy tylko usiadłam wygodnie w miękkim fotelu, z Krzysiem u mojego boku, który nie chciał mi dorysowywać wąsów markerem (w przeciwieństwie do Toma, no ale po dwóch latach koleżeństwa mogłam się tego domyślić), natychmiast zasnęłam. Miętus poinformował mnie, że wcale nie chrapię tak,jak skarży się Maciej, co mnie ucieszyło, bo wreszcie ktoś stanął po mojej stronie w tej odwiecznej kłótni. Dzięki Bogu, Kamilowi udało się namówić do wyjazdu Ewę - nareszcie będziemy mogły zrobić sobie sesję wśród rosyjskiego śniegu. Wtedy jednak zamiast z zapałem jeszcze pędzić za nią z aparatem, wpadłam na nią półprzytomnie i przeprosiłam cicho, na co zaśmiała się i odprowadziła mnie do pokoju, ktory dzieliłyśmy razem. Nie wiedziałam nawet, jakiej jest wielkości i co się w nim znajduje. Moje oczy znalazły tylko jeden element: miękkie, jednoosobowe łóżko, posłane ciepłą kołdrą. Przebrawszy się tylko w stary dres Kamila, wskoczyłam pod pościel, po czym natychmiast odpłynęłam.
Na szczęście dla mnie, na dłuuugi czas. Obudziłam się dopiero o jedenastej, bite dziesięć godzin snu, bez rechoczącej mieszanki Polaków i Norwegów obok mnie. Zamiast tego na drugim łóżku, jakiś metr-dwa ode mnie, siedziała Ewa i przeglądała japońskiego Vogue'a. Spojrzała w moją stronę, kiedy podparłam głowę i wbiłam tępo wzrok w śnieg za oknem.
Ewa uśmiechnęła się szeroko.
- No no, Amelia, to dzisiaj nas czeka małe zwiedzanko! - zażartowała, odwracając się twarzą do mnie i popijając łyk kawy z kubka w żółto-fioletowe groszki.
- Bardzo chętnie - ziewnęłam - Tylko muszę się z kimś jeszcze spotkać.
To wszystko było zbyt piękne i normalne, aby było prawdziwe. Gdzieś musiał być haczyk w tym wyjeździe. Przecież gdyby nie on, zostałabym w Polsce i ślęczała nad książkami na zmianę z treningami na basenie. Gdzieś miałam w tym wyjeździe ukryty cel.
Niemcy nocowali w innym hotelu, nieco dalej położonym od naszego, więc postanowiłam się pomęczyć i spotkać z Andreasem dopiero jutro. Cholera wie, czy on w ogóle pamięta, kim jestem. (dobra Amelia, nie myśl tak, bo przed chwilą cię zakuło serduszko.) Mimo ogromnej chęci spojrzenia w jego tęczówki i usłyszenia jego melodyjnego głosu, postanowiłam razem z Ewą zrobić sobie dzisiaj zupełnie kobiecy dzień. Zero skoków, zero poczucia, że jesteśmy tutaj właśnie dlatego. Po prostu urządzamy sobie wycieczkę do Rosji.
A w niedzielę byłam chyba zupełnie inną osobą. Uśmiechnięta, rozweselona, w sumie normalna, tyle, że zupełnie zapomniałam już o Wellingerze. Nadal słysząc jego nazwiska podrywałam głowę do góry, moje serce reagowało palpitacją na jakąkolwiek nowinkę o nim. Obiecałam sobie jednak, że ja, młodsza Stochówna nie będę popadała w paranoję i utrzymam brak kontaktów do któregoś z konkursu. Wypadło na ten niedzielny.
W kwalifikacjach Andi był 41., ale jako że w Lillehammer świetnym występem zapewnił sobie miejsce w pierwszej 10. klasyfikacji generalnej, a w Kuusamo ją tylko podbudował, nie musiał się kwalifikować. Przyznaję, że ciągnęło mnie, aby pójść na skocznię na trening i się z nim spotkać. Ewa przypomniała mi, że skoro nie chcę wrócić do poprzedniego stanu, muszę jeszcze się trochę pomęczyć. Obiecała mi, że razem pójdziemy na konkurs. Nie chciałam po sobie tego pokazać, ale odliczałam minuty do początku pierwszej serii, abym mogła tylko go zobaczyć choćby na wyciągu (problemy zakochanych nastolatek górą).
Nagle z totalnej sielanki, zajadania się zamówioną przez Ewę pizzą, przeglądania wspólnie japońskiego Vogue'a i godziny trzynastej zrobiła się godzina piętnasta. Do konkursu została niecała godzina, a ja nadal byłam przyklejona do wygodnych krzeseł w kuchni w hotelu, nieogarnięta i w wyciągniętej piżamie. Przyszykowanie się zajęło mi góra dziesięć minut, bo główną motywacją do pośpiechu był fakt, że już niedługo będę miała szansę zobaczyć się z nim. Koślawo zaplotłam warkocza, po czym wsunęłam na nogi buty, zawiązałam je i szybko założyłam kurtkę. Ewa czekała na mnie gotowa już przed hotelem, nawet zamówiła taksówkę, która też czekała na mnie (ja, czekam na nią, ona tu jest, i stroi się dla mnieee?) razem z panią Stoch.
- No, to już za chwilę się z nim zobaczysz - rzuciła Ewa, puszczając do mnie oczko. Burknęłam coś pod nosem, strzepując pojedyncze płatki śniegu z włosów.
- Nawet nie wiem, czy mnie pamięta.
- Oj pamięta, ty już nie udawaj głupiej - uśmiechnęła się. - Sama mi mówiłaś, że się nawet pytał o Maćka. Jest zazdrosny, a nie byłby taki o byle kogo, prawda?
Zastanowiłam się nad słowami Ewki, po czym wlepiłam wzrok w śnieg za oknem. Tak, Ewciu, na pewno każdy 17 latek, w dodatku sławny w swoim kraju i wkrótce na całym świecie, po dwóch tygodniach imprez wśród sportowej śmietanki i ślicznych dziewczyn będzie pamiętał o siostrze jednego ze swoich rywali. Poczułam, jak mnie coś kłuje tam w środku. O, moja fobia dała o sobie znać. A jak zostaniesz kiedyś sama, Amelia?
Droga na skocznię nie zajęła nam dużo czasu, góra dwadzieścia minut. Wyglądała pięknie w jaskrawym, białym śniegu, który nadal prószył delikatnie i okrywał trybuny i okolicę w jeszcze grubszej warstwie śniegu. Kibice wokół rozmawiali, rozkładali flagi, tworzyli barwny szum. Razem z Ewą miałyśmy wstęp do sektora dla sponsorów tuż przed zeskokiem, jednak postanowiłyśmy się przejść po wiosce skoczków i ewentualnie przywitać się z naszymi Połlendowymi bohaterami. Fajne uczucie, tak chodzić po rosyjskim śniegu i patrzeć na skupionych czy też zupełnie roźluźnionych i żartujących zawodników. Ewka wpadła na chwilę do naszych aby spytać, jak im się wiedzie i czy skoki dzisiaj będą dalekie, ale ja zostałam na dworze. Po prostu musiałam cyknąć zdjęcie Muffiemu i jego synkowi, który trzymał w rączce małą flagę z napisem 'Heia Papa!' i ewentualnie nagrać Morgiego, który grał z Gregorem w siatkówkę za pomocą głowy i trafiając nie chcąco w Pointnera.
Długo moje serduszko nie zachowało spokoju, ponieważ moje uszy dosięgnął melodyjny, charakterystyczny głos. Jego głos, najpiękniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałam w życiu. Uniosłam wzrok znad aparatu i poczułam, jak gardło mi zasycha, a na policzki wstępuje rumieniec. Andreas odwrócił się w moją stronę, przypatrywał mi się chwilę i lustrował mnie swoimi niebieskimi tęczówkami, aż w końcu uśmiechnął się do mnie tak jak dwa tygodnie temu. Serce zaczęło mi znowu łomotać, gdy uniosłam kąciki ust w odpowiedzi i zwróciłam swoją uwagę na moje beżowe buty. Jest tutaj i pamięta o tobie. Pamięta, kim jesteś.
Usłyszałam, jak śnieg skrzypi w wyniku kroków, które stawiał. Wiedziałam, że idzie w moją stronę i że za chwilę znowu będę mogła zaciągnąć się jego zapachem, musnąć rękaw swojej kurtki o jego i uśmiechnąć się pod wpływem jego słów.
- Cześć - jego głos zabrzmiał w mojej głowie, odbijając się w niej echem i działając na moje stęsknione, naiwne serduszko jak balsam. Uniosłam wzrok i przeskanowałam jego twarz. Był coraz bardziej perfekcyjny z każdym dniem, którym go nie widziałam. Zajrzałam w jego niebieskie, głębokie tęczówki i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Cześć.
Andi strzepnął śmieg z mojego ramienia, tak jak ja zrobiłam wtedy po treningu w Lillehammer. Pewnie zrobił to odruchowo, tak sobie, jako zwykły gest. A może jednak pamiętał, jak śmialiśmy się przed hotelem Polaków i jak otrzepałam jego kurtkę z białego puchu?
- Jesteś tutaj z bratem? - spytał.
Zatopiłam się całkowicie w jego oczach. Głos stanął mi kołkiem w gardle, otworzyłam usta, jakbym chciała coś powiedzieć, ale nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa ani dźwięku. Jego oczy były czymś magicznym. Odbijało się w nich światło słoneczne, które wydzierało się zza chmur. Ich kolor nie można było określić jako po prostu niebieski. W pewnym miejscu prześwitywał morski, w innym błękitny, a jego źrenice otaczał granat. Widziałam w nich tą iskierkę, którą widzi się u ludzi ciekawych świata i nie dającym sobie w kaszę dmuchać.
Fascynowały mnie bardziej niż cokolwiek innego.
- Nie - odparłam szybko, gdy zdałam sobie sprawę że zamyśliłam się na dość długą chwilę.
- Jesteś tutaj sama? - jego głos nabrał bardziej opiekuńczej barwy. Gorąco mi się zrobiło w chwili, gdy dokładnie przeanalizowałam jego słowa. Troszczy się o mnie. Martwi się. Nie chce, żebym była sama w nieznanym mi miejscu. Czy tego właśnie nie szukałam w kimś, kto miałby być najważniejszą dla mnie osobą w życiu?
- Żona Kamila ze mną przyjechała - uśmiechnęłam się szeroko, tak, abym nie dała po sobie poznać, że coś jest nie tak. Chciałam wypaść przed nim jak najlepiej, chciałam, aby spostrzegał mnie jako normalną dziewczynę. I aby nie domyślał się, że powoli się w nim zakochuję.
Perspektywa Andreasa
Amelia miała piękny uśmiech. Zauważyłem to już tamtego weekendu, w Lillehammer, ale dopiero teraz miałem okazję przyjrzeć się jej dokładniej. Jej usta pachniały waniliowym błyszczykiem, a na jej i tak już idealnie prostych, białych zębach zamontowany miała aparat. Dodawał jej bardzo dużo uroku.
- To dobrze - powiedziałem głosem cichszym, niż miałem zamiar. Patrzyłem, jak na twarz Amelki powoli wstępuje malinowy rumieniec. Spuściła wzrok nieśmiało, po czym potarła dłońmi, aby się ogrzać.
Zauważyłem w ciągu tych kilku minut, że Amelia zachowuje się dziwnie. Za mocno powiedziane, zachowywała się inaczej niż wcześniej, w Lillehammer. Była bardziej nieśmiała i częściej zdawała się być zamyślona. Nie wiem, czym było to spowodowane, ale coś mnie w tej dziewczynie intrygowało. Była taka otwarta i wesoła wtedy wieczorem. Rozmawialiśmy tak swobodnie, jakbyśmy znali się co najmniej rok. Nie byłem do końca pewien, co do niej czułem. Na pewno było za wcześnie, aby powiedzieć, że jestem zauroczony albo zakochany, ale miałem wrażenie, że jak sytuacja będzie się tak dłużej malowała, to szybciej czy później tak właśnie skończę.
- Będę dzisiaj trzymała za ciebie kciuki... - wyjąkała nieśmiało, po czym odgarnęła warkocz do tyłu. - Ten sam sektor, co wcześniej.
Ostatnie słowa wypowiedziała już pewniej, z tym samym uśmiechem na ustach, co dwa tygodnie temu, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy; znowu dawała wrażenie optymistycznie nastawionej, pewnej siebie dziewczyny. Taka mnie zaintrygowała w Lillehammer.
- Widzimy się po konkursie - uśmiechnąłem się do niej, po czym, nieco niepewnie, objąłem ją i uścisnąłem w niejednoznacznym geście. Nie wiedziałem, czy robię to po koleżeńsku, tak jak robiłem gdy widziałem się z moimi siostrami, czy tak, jak reagowałem na widok moich wcześniejszych dziewczyn. Chciałem jej dać aluzję, że jest coś na rzeczy.
Perspektywa Milki
Przytulił mnie.
Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Zaciągnęłam się mocno zapachem jego perfum, na tyle intensywnie, że zakręciło mi się w głowie. Chciałam wtulić twarz w jego szyję, przytulić go, ale z jednej strony wiedziałam, że tak raczej nie wypada się od razu rzucać komuś w ramiona, a z drugiej mnie zwyczajnie zamurowało. Jego silne ramiona obejmowały mnie szczelnie, czułam się jeszcze drobniejsza i delikatniejsza w jego objęciach. Wzięłam głęboki oddech, gdy odsunął się ode mnie.
Spojrzałam na niego z nikłym uśmiechem na ustach, po czym poprawiłam sobie czapkę.
- No to widzimy się wieczorem.
Pomachałam mu, po czym szybko podbiegłam do domku polaków. Ewa już czekała na mnie przed drzwiami pomieszczenia, przeglądając coś na aparacie. Gdy usłyszała mój szybki oddech (cóż, Milka, bieganie w środku zimy nie jest dla ciebie), podniosła głowę i uniosła brwi.
- Co tak długo się kręciłaś? Już za niecałe dziesięć minut się zaczyna.
- Chodźmy - sapnęłam tylko, po czym popędziłam w stronę wyciągu.
~*~
W sektorze dla sponsorów znalazłyśmy się jakieś trzy, cztery minuty przed rozpoczęciem konkursu. Ewa załatwiła nam jeszcze termos z gorącą herbatą, żebyśmy miały czym się ogrzać przez te dwie godziny. Oparłam się spokojnie i barierkę, trzymając aparat w dłoniach i przeglądając ostatnio zrobione zdjęcia. To Maciek w okularach przeciwsłonecznych Ewki, to ja robiąca aniołka na placu, puste kubeczki po kawie ze Starbucksa...
- Milka, już się zaczyna - uświadomiła mnie Ewa, gdy z głośników zabrzmiał głos spikera.
- Wiem - wyszczerzyłam się jak idiotka, po czym uniosłam wzrok na skocznię. Postanowiłam pstryknąć jej jedno zdjęcie i obiecałam sobie, że przed każdym konkursem będę robiła jedno, symboliczne zdjątko, przedstawiające obiekt tuż przed skokiem pierwszego zawodnika. A nuż zbierze się z tego jakiś mały albumik!
Pociągnęłam z kubeczka łyk herbaty, po czym uniosłam flagę Polski, którą razem z Ewką przywlokłyśmy tutaj, do Sochi. Komentator zapowiedział pierwszego skoczka, a trybuny wypełniły się głośnym krzykiem kibiców. Taki widok chciałam widzieć co weekend. Atmosfera na trybunach była nieporównywalna do tej w telewizji. Na żywo to wszystko odczuwałaś razem z tymi tysiącami ludzi wokół, nieważne, czy kibicujesz tej samej czy innej drużynie czy skoczkowi, ważne, że wszyscy kochacie ten sam, jeden sport.
Zaparło mi dech w piersiach, kiedy pierwszy zawodnik wylądował i pomachał do kamer. Nie miałam nawet ochoty złapać za aparat. Chciałam jedynie rozkoszować się chwilą, widokiem tych wszystkich flag uniesionych w górę, patrzeć na śnieg, który opadał na drzewa wokół. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że to jest to, co kocham nawet i tak mocno, jak pływanie i fotografię.
Skoki narciarskie to zdecydowanie moja nowa miłość.
A/N: Miało nie być cukru, a i tak jest. Buu, ja i moja umiejętność do pisania zanika :P Milka zupełnie straciła głowę, Andi nadal ją ma, Milka boi się samotności, a Wellinger nie chce do tego dopuścić. A przynajmniej się stara. Co z tego wyniknie, to się dowiecie już w czwartej części :D Ale ok, nie będę mącić bez sensu. Na początku w ogóle mi się nic nie kleiło ze sobą, jak zaczęłam pisać ten rozdział, ale coś jest :P
CZYTASZ? = KOMENTARZ!
Pozdrawiam :**
Ten roździal się nie klei? Jak mozna tak mysleć.Na serio jest swietny. No i pokazuje jak to jest- on mysli a moze cos bedzie,a ona wpadla po uszy. Zazdroszcze Amelce takiego starszego brata- od problemów sercowych:-) I mam nadzieje ze Andi weźmie sprawe na serio i nie sprawi jej bólu. Jak cos to zawsze jeszcze ma PolakówXD Czekam na kolejny odcinek... Zaczynam straasznie lubic ta historie<3
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział <3 No i uwielbiam Andiego. Samą mnie wzięło na niego i napisałam nowe opowiadanie :) Możesz looknąć, jeśli chcesz http://mistehapet.blogspot.com :))
OdpowiedzUsuńJejuuuuuu! Ale uroczo ;) Tak mi sie miło na sercu zrobiło Milka&Andi. <3 Nawet zapomniałam, że chciał mnie zabić. :p Milka straciła głowe na 100%, ale czy Andi nadal ją ma? Tego nie jestem pewna. A siedzenie obok Norwegów w samolocie nie może być takie złe! Po prostu trzeba czuwać. :p Teraz dla odmiany poprosze co lekko tragicznego! :D Tylko nikogo nie zabijaj! Nie wiem jak, ale musze dotrwać do poniedziałku ;)
OdpowiedzUsuńGenialnie piszesz ! Czekam na następny ! ;D
OdpowiedzUsuńZapraszam na jedenasty rozdział u mnie 444-days-in-hell.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJuż mnie przestraszyłaś, że będzie smutno ;p a jak zwykle jest uroczo ^^. Muffi z synkiem ? Rozpływam się *.* nie mogę doczekać się następnego ;] [welliever]
OdpowiedzUsuńJest świetnie, fakt faktem, że pikanterii mało, ale wierzę w Ciebie. Może teraz coś ostrzejszego? :p
OdpowiedzUsuńByle do następnego. :)
O Jezu, jak ja im zazdroszcze. Znalezc sie w takim miejscu i o takiej porze, mrrrr! Koniecznie czekam na czwarta odslone, uwielbiam jak piszesz. :) U mnie prawdopodobnie 11 jutro, ale powiadomie cie na gg :*
OdpowiedzUsuńNa www.welliever.blogspot.com pojawił się nowy rozdział ! Serdecznie zapraszam :)
OdpowiedzUsuń