poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział 6.: "Bałam się reakcji ufo"

    Płakałam długo na tyle, bym mogła prawie że usnąć. Nie miałam siły na nic tylko na płakanie, na wyrzucanie z siebie wszystkich uczuć i emocji tak, aby została tylko pusta. Abym zresetowała się, zupełnie jak komputer; abym zresetowała się i mogła być nastawiona na nowo. Nastawiona już nie na pływacką przyszłość, tylko na życie bez treningu, który był dla mnie częścią życia, bez trenera, bez pływalni. Już wiem jak się czuł Kamil czy Maciek po kontuzji. Albo jak Morgi  w 2003 roku. Czułam się jakby coś mnie wypalało od środka, jakbym zostawała pusta. Kręciło mi się w głowie, gdy tylko myślałam o tym jak będzie wyglądało moje życie bez pływania. Miałam wrażenie, że tylko Kamil mnie rozumie. Że tylko z nim jestem na tyle blisko, aby nie mówił mi pustych słówek i nie obiecywał błachostek, nie kłamał; tylko że będzie mówił mi jak jest naprawdę i że będzie pocieszał mnie takimi trafnymi słowami, które będą na mnie działały kojąco. Nawet Maciej chyba nie potrafił tego tak dobrze, nie mówię już o mamie czy tacie. Wszystko było trudniejsze niż myślałam, wszystko, co dotychczas było łatwe i normalne teraz było cholernie trudne.
    - Kamil?
    - Cicho, cicho... Jest w porządku. Nie płacz już, co się stało? - spytał łagodnie.
    - Ja... Ja muszę do niego zadzwonić - wycharczałam, po czym podniosłam się nagle i sięgnęłam po telefon. - Andreas się pewnie teraz martwi, Boże, czemu ja ryczałam taki szmal czasu zamiast od razu zadzwonić... Ja ogłupiałam, tak... No włączaj się, kurde! Ja muszę, po prostu muszę zadzwonić, a nie, teraz się jeszcze spierdolił iPhone... No żesz...
Złapałam się za głowę, trzęsąc urządzeniem. Ekran rozdzielała na pół porządna rysa, ale mogłam się odczytać z literek na ekraniku. Wtedy nie panowałam nawet nad swoimi słowami i nad tym co robię, chciałam po prostu jak najszybciej do niego zadzwonić, uspokoić go. Aczkolwiek z drugiej strony - pff, Milka, a jak jego to nie obchodzi? W końcu nie jesteś jedyną rzeczą w jego życiu, prawda? Jak na razie to zajmujesz może pięć procent jego umysłu, tak... A on zajmuje twoje 80. Jesteś taka głupiutka.
    Kamil przyglądał mi się uważnie przez pewien czas, aż w końcu uśmiechnął się i przeniósł wzrok na mój iPhone.
    - Naprawdę go kochasz. - uniosłam na chwilę wzrok, gdy usłyszałam słowa mojego brata. Jego niebieskie oczy, bardzo z resztą podobne do moich, wpatrywały się we mnie przenikliwie. Zastanowiłam się nad słowami Kamilka i wtedy dotarło to do mnie po raz kolejny. Milka, jesteś zakochana. Znalazłaś chłopaka, który jest dla ciebie kimś cholernie ważnym. Nie jesteś sama. I nie będziesz.
    - Bardzo mocno - wyszeptałam tylko pod nosem, z powrotem skupiając się na uruchamianiu iPhone'a.
Pospiesznie otworzyłam kontakty, po czym wybrałam połączenie z Andim. Przycisnęłam telefon do policzka, czując, jak robi mi się duszno. Odbierz, odbierz, odbierz. Potrzebuję cię. Piiip, piiip, piiip... Pierwszy, drugi, trzeci.
    - Amelia? - usłyszałam jego głos, zachrypnięty i zmartwiony. Zadziałał na mnie jak lekarstwo, zaszył wszystkie rany; zamknęłam oczy, po czym opadłam na poduszkę. Znowu czułam się spokojnie i bezpiecznie.
    - Tak, to ja - odpowiedziałam.
    - Boże, co się stało? Wszystko w porządku? Ja się tak bałem że coś ci się stało, dzięki Bogu, że żyjesz... Miałaś wypadek, tak? - głos Andreasa nabrał nieco panicznego tonu. Musiał się naprawdę martwić tak, jak mówił.
    - Auto mnie potrąciło... I... I...
Broda zaczęła mi się trząść. Skuliłam się, znowu przytuliłam się do kolan Kamila i wzięłam głęboki, drżący oddech. Andi szeptał kojąco i łagodnie do słuchawki, uspokajając mnie przez telefon.
    - Amelia, nie płacz, proszę... Cicho, cii... Powiedz mi co się stało, opowiedz dokładnie.
    - Ja... Ja... Ja wtedy z tobą rozmawiałam, tak? I mnie potrącił samochód... Przywieźli mnie chyba do domu... I... I tak... I okazało się że... Ż-że...
    - Że? - barwa jego głosu stała się jakby ciemniejsza, jeszcze bardziej chrypił. Łamał się. - Amelia, do cholery, powiedz mi co się stało!
    - Andi, ja nie mogę pływać - wyszeptałam słabym tonem. Coś we mnie pękło, jak bańka mydlana z wszystkimi uczuciami, które w sobie tliłam od chwili wypadku. Moje słowa były lakoniczne, ale wszystko zrozumiał. Wiedział, jak bardzo ważne jest dla mnie pływanie i Mistrzostwa i wiedział też, jak bardzo podciął mi ten wypadek skrzydła.
    Nie odpowiedział przez dłuższą chwilę. Jego odpowiedzią na moje słowa była jedynie cisza, która wtedy była najgorszą z możliwych odpowiedzi. Wzięłam głęboki oddech.
    - Zabiję skurwysyna! - Andi podniósł nagle głos, mogłam usłyszeć tą złość i bezsilność, którą czuł. Naprawdę się przejął. Nie chciałam tego, nie chciałam go denerwować; zastanawiałam się, dlaczego w ogóle do niego zadzwoniłam? Przynajmniej mogłam mu nie mówić o powikłaniach. Teraz będzie się tak bardzo martwił.
    - A-Andreas? Nie denerwuj się, dobrze? Ja wyzdrowieję, i...
    - Przestań, Milka, przestań - odpowiedział słabym tonem. - Gdzie jesteś? To znaczy w którym szpitalu? Przyjadę do ciebie jak tylko się rozpakuję, nie, już za chwilę przyjadę...
    - W Zakopanem.
    - Okej, okej... - wypuścił powietrze z płuc. - Mamo, muszę jechać do Zakopanego... - zwrócił się pewnie do swojej rodzicielki.
    - Wellinger, o czym ty gadasz?
    - Muszę z tobą być teraz, tak? Chyba na tym polega miłość. Z resztą... Gdybym nie zadzwonił wtedy, ty... Ty byłabyś cała. To moja wina, Boże...
Powtarzał słowa Macieja, a ja znowu zareagowałam tak samo.
    - Nie, Andi, to była tylko i wyłącznie wina albo kierowcy, albo moja. I przestań tak mówić, to po pierwsze, a po drugie, nie musisz przyjeżdżać. Zadzwonię do ciebie na Skypie, okej?
    - Kocham cię Amelia. Cholernie mocno.
    - Ja ciebie też, Andreas.

~*~

    A  jednak nie zadzwoniłam. 
    Od mojej ostatniej rozmowy z Andreasem minęły dwa tygodnie. Jutro święta. Pozornie wszyscy się cieszą i nie mają problemów. Jak już jednak mówiłam, to pozory. Wszyscy je mają, tylko na ten okres chcą je ukryć, aby nie zawracać sobie nimi głowy i skupić się na świętowaniu i cieszeniu się z rodziną. Ja też próbowałam. Nawet trochę wyzdrowiałam, i fizycznie i duchowo, bo po pierwsze - mój stan polepszył się nieco. Zostałam wypisana ze szpitala, lekarz wypisał skierowanie do rehabilitanta. Duchowo - bo okazało się, że oprócz maści, lekarstw i tej całej rehabilitacji z lekarzem, mogę leczyć kolano również na pływalni, z specjalnym trenerem. To pozwoliłoby mi na szybszy powrót do zdrowia i chociaż trochę przybliżyłoby mnie do ponownych treningów.
    Tęsknię bardzo za Andim, ale coś mi mówi, żebym nie dzwoniła. Tak tak, wiem, że on się martwi, troszczy. Kocha. Jak sam mówi - kocha cholernie mocno. Ale ja chyba się trochę też boję rozmowy z nim, boję się tego że znowu rozpłaczę się, że wyjdę na tą irytującą, infantylną słit sewentiiin. Nie, Milka, nie tego się boisz. Boisz się tego, że będziesz musiała szczerze z nim porozmawiać - powiedzieć mu na nowo o tym głupim wypadku i o twojej sytuacji. Bałaś się właśnie tego chyba, nie? Trudno. Jak kocha, to poczeka.
    -  Amelia, kochanie, chodź szybko do samochodu - zawołała mnie nagle mama. Faktycznie, już od godziny kisiłam się u siebie w pokoju, ubrana, gotowa, czekając, aż będziemy mogli pojechać po lampki a choinkę. Albowiem w tym roku nasz dom udekorowaliśmy ozdobnie wszystkimi lampkami, które posiadaliśmy, i nie wystarczyło na choinkę.
    - Dobra, już mamo!
Złapałam za kule i podkuśtykałam do drzwi. Ach, no tak, poznajcie moje nowe przyjaciółki, z którymi będziemy się pewnie blisko trzymały przez dłuższy czas , poznajcie się - ta na lewo to Katie, a na prawo - Kathy. Nie mówcie nikomu, ale tak naprawdę to szczerze ich nienawidzę, ale pomagają mi w życiu niesłychanie. I basta.
    Zeszłam powoli po schodach, po czym zarzuciłam kurtkę, ubrałam czapkę i szalik i wyszłam na dwór. Tata siedział już w samochodzie, a mama odgarniała śnieg z szyb. Wsiadłam na tylne siedzenie i włożyłam słuchawki do uszu. Jako, że dziś niedziela i w dodatku przed świętami, to tylko kilka sklepów było otwarte i musieliśmy jechać do znajomego sklepu na przedmieściach, aby kupić porządne lampki. Z radia wypływała melodia któregoś z hitów z lat 80, tata pogwizdywał pod nosem, a mama siedziała obok niego i szukała czegoś w torbie. Zmieniłam piosenkę w iPhonie, ale gdy zauważyłam, że już przesłuchałam wszystkie playlisty, wyłączyłam odtwarzacz i dopiero wtedy zauważyłam moją tapetę. Przysięgam, że wczoraj jeszcze miałam inną, jak Kamil wychodził nawet i zabierał trochę pierogów od mamy, to jeszcze ją miałam, bo sprawdzałam godzi...
    Kamil.
To on ją pewnie zmienił, podły człowiek! Albo i kochany człowiek... No bo, kurde, nikt nie mógł zaprzeczyć, że ta tapeta była brzydka - zdjęcie Andiego i moje, z Sochi, z koronacji. Z tamtej chwili. Tamtego pocałunku. Przepełnione uczuciami, emocjami, atmosferą i chwilą zdjęcie. Uśmiechnęłam się szeroko, po czym podziękowałam bratu w myślach. I wtedy w mojej głowie narodził się pomysł, pozornie w pierwszej chwili nieco głupi i dziecinny, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że bardzo skuteczny. I że pozbędę się dzięki niemu tęsknoty w piękny sposób.
    Miałam w końcu jego adres. Wiedziałam, gdzie miezka. I wiedziałam również, że po świętach zaczyna się Turniej Czterech Skoczni, a pierwszy konkurs odbywa się w Oberstdorfie. Weszłam na Mapy Google na iPhonie, po czym obliczyłam i porównałam odległości w kilometrach z Oberstdorfu i Garmisch-Partenkirchen do Weissbach i Zakopanego. Nie byłam jedynie pewna reakcji mamy i taty oraz Kamila, Maćka, znajomych, przechodni, księdzy, Brada Pitta, ufo, Baracka Obamy, Bozi (i jeszcze Latającego Potwora Spaghetti). Bo w końcu mój pomysł był dosyć ryzykowny i kosztowny... Chyba.
    - Tato?
    - Tak, Prosiaczku? - cicho, udajcie, że nie słyszeliście tego upokarzającego przezwiska, które nadano mi w dzieciństwie, gdy byłam nieco pulchniejsza. Wszyscy nazywali mnie Milką, ale dla taty byłam Prosiaczkiem.
Wzięłam głęboki oddech, zastanowiłam się raz jeszcze, aby się później nie rozmyślić z tego nieco szalonego i spontanicznego planu. Ale przecież cel jest wysoki i słodki, bowiem zobaczę się z Andim. Z moim Andim. Przez moje myśli przebiegło pełno myśli i kolejnych pomysłów oraz fala ekscytacji, gdy już wyobraziłam sobie finał mojego planu.
    - Chcę pojechać do Weissbach.

A/N: Heuheheueueueheu, jest 6 rozdział. Po tym szalonym pomyśle Milki zaczynam mieć wrażenie, że w wypadku doznała również powaaaażny uraz głowy, ahahha :P Cóż, do mnie przyjechała sąsiadka z Anglii, więc się muszę nią nacieszyć, hahaah :D Ale tymczasem zapraszam na nowiutkie opowiadanie o... No właśnie, dowiecie się jak klikniecie tu: Przeklinam cię. :> Zapraszam cieplutko! Już nie tak bardzo słodziutka fabuła będzie.

Pozdrawiam! :*

4 komentarze:

  1. Nie wiem czemu Milka nie dala Andiemu przyjechac sie pocieszyc. I czemu robi to cale zamieszanie. Przeciez on ją kocha i krok po kroku to pokazuje. Mam nadzieje ze wszystko sie ulozy i ze juz wkrotce znowu beda razem. Czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  2. haha ... " Nie byłam jedynie pewna reakcji mamy i taty oraz Kamila, Maćka, znajomych, przechodni, księdzy, Brada Pitta, ufo, Baracka Obamy, Bozi (i jeszcze Latającego Potwora Spaghetti)." Genialne ! Kocham twojego bloga ! i kocham ten "cytat" ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. "Prosiaczku"? Hahaha, przepraszam, nie moglam sie powstrzymac xD A przerywajac smieszki, czy Milka jest slepa? Maja byc razem! :) Pozdrawiam i caluje :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Milka już chyba przedwcześnie wraca do zdrowia :D to nawet mi siostra nie śmie zmienić tapety w telefonie, a Kamil Amelii zmienił ? Oj nieładnie, nieładnie :> Milka pojedzie do Andiego, Milka pojedzie do Andiego ^_^ teraz szybko przenoszę się na Twoje nowe opowiadanie :) [welliever]

    OdpowiedzUsuń